Mela Koteluk: To, co robię, ma sens
fot. Mela Koteluk podczas koncertu w Toruniu (zdj. M.J.).
Mela Koteluk to młoda, sympatyczna wokalistka, mająca na swoim koncie dopiero jedną, ale za to niezwykle atrakcyjną płytę „Spadochron”. Często porównywana do wokalistki zespołu Hey Katarzyny Nosowskiej w rozmowie z nami udowadnia, że jest jedyna i niepowtarzalna, a to, co robi naprawdę ma sens.
REKLAMA
Martyna Janiak: Rzadko kiedy artyści mają równocześnie talent i do śpiewania, i do pisania tekstów piosenek. Ty jednak masz i lekkie pióro, i piękną barwę głosu. Którą z tych rzeczy cenisz bardziej?
Mela Koteluk.: Ciężko mi to porównać, ale wydaje mi się, że jednak umiejętność pisania jest dla mnie istotniejsza. Nigdy nie byłam osobą, która szczególnie szkoli swój warsztat, zamyka okna, by nie było przeciągów i stosuje jakieś nowoczesne metody, by dbać o gardło. Owszem, dbam o swój głos, ale w umiarkowany i rozsądny sposób. W związku z tym nigdy też nie walczyłam o g trzykreślne, ponieważ wiedziałam, że nie będę wokalistką musicalową i tym samym bardziej zależało mi na repertuarze niż na tym by mieć szeroką skalę. Poza tym uważam, że każdy artysta musi mieć swój repertuar i to jest istotne. Najbardziej istotne.
M.J.: Wiem, że pisałaś również teksty piosenek dla innych artystów. Zdradzisz dla jakich?
M.K.: To jest tajemnica, ale mogę powiedzieć, że były to piosenki w języku angielskim. One powstały na przestrzeni ostatnich pięciu lat, ale to już jest przeszłość.
M.J.: Czy mechanizm tworzenia utworów dla kogoś jest inny od tego, kiedy tworzy się dla siebie, z myślą o swojej twórczości..?
M.K.: Raczej nie, o ile to nie jest sytuacja, gdy ktoś Cię wynajmuje i oczekuje od Ciebie napisania konkretnego tekstu o konkretnej sprawie. Wtedy musisz się dostosować do jego oczekiwań. To nie jest łatwe, przynajmniej dla mnie. Ja mam upiorną naturę, kiedy czuję się w obowiązku coś zrobić, to kosztuje mnie to więcej energii.
M.J.: A pisząc utwory na własny użytek…
M.K.: Robię to naturalnie. Zbieram inspirację, staram się dbać o siebie – o swoją głowę, o swoje ciało. Od czasu do czasu robię sobie jakieś przyjemności, nagradzam się i pilnuję tego, by mieć kontakt z tym, co mnie inspiruję. Dlatego słucham muzyki, chodzę do teatru, spaceruję wieczorem po mieście czy… jeżdżę komunikacją miejską, która mnie niesamowicie inspiruję, z tego względu że dzięki niej spotykam mnóstwo różnych ludzi. Wtedy moja wyobraźnia zaczyna pracować, chociaż nigdy nie miałam problemów z jej pobudzaniem, czego świadkami są moi rodzice.
M.J.: Na płycie „Spadochron” jedenaście utworów zaśpiewałaś w języku polskim, jeden w języku angielskim. Czy w związku z tym możemy się spodziewać, że na kolejnym albumie również pojawią się utwory anglojęzyczne? A może płyta w całości będzie anglojęzyczna..?
M.K.: Cała płyta z pewnością nie zostanie zaśpiewana po angielsku. Będę pisać po polsku. Koncert jest formą komunikacji, a ja wolę komunikować się w rodzimym języku. Z myślą o miłośnikach kawałków anglojęzycznych, grając koncerty, przygotowuje jednak także niespodzianki w języku angielskim. Sama zresztą również chętnie słucham zagranicznej muzyki, m.in. Bona Iver’a, Bat for Lashes czy Adele.
M.J.: Marzysz jednak o współpracy z Rykardą Parasol…
M.K.: To prawda. Jestem jej wierną fanką. Poznałyśmy się w ubiegłym roku, zresztą moja sekcja rytmiczna to również jej sekcja. Odkryłam ją kilka dobrych lat temu i uważam, że jest niesamowita. To dla mnie totalne objawienie – Nick Kamen w spódnicy. Cudowna artystka, która żyje muzyką. W jej przypadku muzyka jest czasownikiem (…). Bardzo mnie to inspiruje.
M.J.: Czy inspiruję Cię jednak na tyle, by już na drugiej płycie zaśpiewała z Tobą w duecie?
M.K.: Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym, by zapraszać gości na płytę. Myślałam raczej o jakimś szalonym spotkaniu muzycznym, o koncercie.
M.J.: Cokolwiek zrobisz z pewnością jesteś na dobrej drodze. W październikowym numerze „ELLE” Twoje nazwisko zostało bowiem wymienione jako pierwsze w artykule pt. „Oni zdobędą świat”. Pytanie jednak, czy marzy Ci się kariera na skalę światową?
M.K.: Skala światowa odpada, bo to jest tak jak chcieć pomóc całemu światu. Zacznijmy najpierw od jednej osoby, zacznijmy od Torunia, Olsztyna czy Warszawy… Ja nie porywam się z motyką na słońce. Chciałabym robić to co kocham i pracować z ludźmi, których lubię i którzy lubią mnie. W tej chwili jestem superszczęśliwa, bo okazuje się, że to, co robię ma sens. Na nasze koncerty przychodzą ludzie, sale wypełnione są po brzegi, a to jest dowód na to, że jesteśmy potrzebni. To bardzo budujące. (…) Jestem zadowolona, z radością śpiewam i koncertuje. Po prostu to lubię.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
Mela Koteluk.: Ciężko mi to porównać, ale wydaje mi się, że jednak umiejętność pisania jest dla mnie istotniejsza. Nigdy nie byłam osobą, która szczególnie szkoli swój warsztat, zamyka okna, by nie było przeciągów i stosuje jakieś nowoczesne metody, by dbać o gardło. Owszem, dbam o swój głos, ale w umiarkowany i rozsądny sposób. W związku z tym nigdy też nie walczyłam o g trzykreślne, ponieważ wiedziałam, że nie będę wokalistką musicalową i tym samym bardziej zależało mi na repertuarze niż na tym by mieć szeroką skalę. Poza tym uważam, że każdy artysta musi mieć swój repertuar i to jest istotne. Najbardziej istotne.
M.J.: Wiem, że pisałaś również teksty piosenek dla innych artystów. Zdradzisz dla jakich?
M.K.: To jest tajemnica, ale mogę powiedzieć, że były to piosenki w języku angielskim. One powstały na przestrzeni ostatnich pięciu lat, ale to już jest przeszłość.
M.J.: Czy mechanizm tworzenia utworów dla kogoś jest inny od tego, kiedy tworzy się dla siebie, z myślą o swojej twórczości..?
M.K.: Raczej nie, o ile to nie jest sytuacja, gdy ktoś Cię wynajmuje i oczekuje od Ciebie napisania konkretnego tekstu o konkretnej sprawie. Wtedy musisz się dostosować do jego oczekiwań. To nie jest łatwe, przynajmniej dla mnie. Ja mam upiorną naturę, kiedy czuję się w obowiązku coś zrobić, to kosztuje mnie to więcej energii.
M.J.: A pisząc utwory na własny użytek…
M.K.: Robię to naturalnie. Zbieram inspirację, staram się dbać o siebie – o swoją głowę, o swoje ciało. Od czasu do czasu robię sobie jakieś przyjemności, nagradzam się i pilnuję tego, by mieć kontakt z tym, co mnie inspiruję. Dlatego słucham muzyki, chodzę do teatru, spaceruję wieczorem po mieście czy… jeżdżę komunikacją miejską, która mnie niesamowicie inspiruję, z tego względu że dzięki niej spotykam mnóstwo różnych ludzi. Wtedy moja wyobraźnia zaczyna pracować, chociaż nigdy nie miałam problemów z jej pobudzaniem, czego świadkami są moi rodzice.
M.J.: Na płycie „Spadochron” jedenaście utworów zaśpiewałaś w języku polskim, jeden w języku angielskim. Czy w związku z tym możemy się spodziewać, że na kolejnym albumie również pojawią się utwory anglojęzyczne? A może płyta w całości będzie anglojęzyczna..?
M.K.: Cała płyta z pewnością nie zostanie zaśpiewana po angielsku. Będę pisać po polsku. Koncert jest formą komunikacji, a ja wolę komunikować się w rodzimym języku. Z myślą o miłośnikach kawałków anglojęzycznych, grając koncerty, przygotowuje jednak także niespodzianki w języku angielskim. Sama zresztą również chętnie słucham zagranicznej muzyki, m.in. Bona Iver’a, Bat for Lashes czy Adele.
M.J.: Marzysz jednak o współpracy z Rykardą Parasol…
M.K.: To prawda. Jestem jej wierną fanką. Poznałyśmy się w ubiegłym roku, zresztą moja sekcja rytmiczna to również jej sekcja. Odkryłam ją kilka dobrych lat temu i uważam, że jest niesamowita. To dla mnie totalne objawienie – Nick Kamen w spódnicy. Cudowna artystka, która żyje muzyką. W jej przypadku muzyka jest czasownikiem (…). Bardzo mnie to inspiruje.
M.J.: Czy inspiruję Cię jednak na tyle, by już na drugiej płycie zaśpiewała z Tobą w duecie?
M.K.: Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym, by zapraszać gości na płytę. Myślałam raczej o jakimś szalonym spotkaniu muzycznym, o koncercie.
M.J.: Cokolwiek zrobisz z pewnością jesteś na dobrej drodze. W październikowym numerze „ELLE” Twoje nazwisko zostało bowiem wymienione jako pierwsze w artykule pt. „Oni zdobędą świat”. Pytanie jednak, czy marzy Ci się kariera na skalę światową?
M.K.: Skala światowa odpada, bo to jest tak jak chcieć pomóc całemu światu. Zacznijmy najpierw od jednej osoby, zacznijmy od Torunia, Olsztyna czy Warszawy… Ja nie porywam się z motyką na słońce. Chciałabym robić to co kocham i pracować z ludźmi, których lubię i którzy lubią mnie. W tej chwili jestem superszczęśliwa, bo okazuje się, że to, co robię ma sens. Na nasze koncerty przychodzą ludzie, sale wypełnione są po brzegi, a to jest dowód na to, że jesteśmy potrzebni. To bardzo budujące. (…) Jestem zadowolona, z radością śpiewam i koncertuje. Po prostu to lubię.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.
PRZECZYTAJ JESZCZE